Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” Jezus mu odpowiedział: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A
oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak
gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: „Ten jest mój
Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”.
Nie wiemy, ilu oszustów, rozpustników, rzezimieszków, zabójców nawróciło się nad wodami Jordanu pod wpływem kazań Jana Chrzciciela. Na pewno wielu. Jan bowiem miał nadzwyczajny charyzmat pokazywania ludziom, że ich serca tęsknią za Bogiem oraz że podstawowym warunkiem pojednania z Bogiem jest powrót na drogę Bożych przykazań. Ludzie poruszeni wezwaniem tego niezwykłego kaznodziei - na znak, że chcą zacząć nowe życie - wchodzili do Jordanu, żeby przyjąć chrzest pokuty. Rzecz jasna, Jan nie miał mocy odpuszczania grzechów i nie udawał, że ją ma. Udzielany przez niego chrzest był jedynie czynnością symboliczną, wyrażał ich serdeczne oczekiwanie Zbawiciela. Jednak patrząc czysto symbolicznie, chciałoby się powiedzieć, że wody Jordanu stały się całe brudne od grzechów, jakie ludzie chcieli w nich zostawić.I wtedy właśnie przyszedł nad Jordan Jezus, nasz Pan. Kiedy poprosił Jana o chrzest, ten był zdziwiony. Chociaż od dziecka kochał Boga żarliwie i z całą szczerością, jedno wiedział na pewno: że jego świętość nie sięga nawet rzemyka u sandałów Jezusa.Chrzest Jezusa jest czymś głębszym jeszcze niż chrzest pokuty, jakiego Jan udzielał wszystkim innym. Wszyscy inni, wchodząc do Jordanu, zostawiali tam symbolicznie swoje grzechy. Jezus nie potrzebował chrztu pokuty, bo jest niepokalany i bezgrzeszny. On wszedł do Jordanu, gdyż po to przecież przyszedł na świat, żeby wziąć na siebie wszystkie jego grzechy. Wtedy - wchodząc w aż gęste od grzechów wody Jordanu - uczynił to na razie tylko symbolicznie. Wkrótce jednak, w Wielki Piątek, wypełni to rzeczywiście z całym ogromem bólu '+' ks. Adam
Nie wiemy, ilu oszustów, rozpustników, rzezimieszków, zabójców nawróciło się nad wodami Jordanu pod wpływem kazań Jana Chrzciciela. Na pewno wielu. Jan bowiem miał nadzwyczajny charyzmat pokazywania ludziom, że ich serca tęsknią za Bogiem oraz że podstawowym warunkiem pojednania z Bogiem jest powrót na drogę Bożych przykazań. Ludzie poruszeni wezwaniem tego niezwykłego kaznodziei - na znak, że chcą zacząć nowe życie - wchodzili do Jordanu, żeby przyjąć chrzest pokuty. Rzecz jasna, Jan nie miał mocy odpuszczania grzechów i nie udawał, że ją ma. Udzielany przez niego chrzest był jedynie czynnością symboliczną, wyrażał ich serdeczne oczekiwanie Zbawiciela. Jednak patrząc czysto symbolicznie, chciałoby się powiedzieć, że wody Jordanu stały się całe brudne od grzechów, jakie ludzie chcieli w nich zostawić.I wtedy właśnie przyszedł nad Jordan Jezus, nasz Pan. Kiedy poprosił Jana o chrzest, ten był zdziwiony. Chociaż od dziecka kochał Boga żarliwie i z całą szczerością, jedno wiedział na pewno: że jego świętość nie sięga nawet rzemyka u sandałów Jezusa.Chrzest Jezusa jest czymś głębszym jeszcze niż chrzest pokuty, jakiego Jan udzielał wszystkim innym. Wszyscy inni, wchodząc do Jordanu, zostawiali tam symbolicznie swoje grzechy. Jezus nie potrzebował chrztu pokuty, bo jest niepokalany i bezgrzeszny. On wszedł do Jordanu, gdyż po to przecież przyszedł na świat, żeby wziąć na siebie wszystkie jego grzechy. Wtedy - wchodząc w aż gęste od grzechów wody Jordanu - uczynił to na razie tylko symbolicznie. Wkrótce jednak, w Wielki Piątek, wypełni to rzeczywiście z całym ogromem bólu '+' ks. Adam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoje Słowo. Niech Cię Pan prowadzi.