Kiedy Jezus przyszedł do Nazaretu, przemówił do ludu w
synagodze: "Zaprawdę, powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w
swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów
Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy,
tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został
posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w
Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko
Syryjczyk Naaman". Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem.
Porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na urwisko
góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go strącić. On jednak,
przeszedłszy pośród nich, oddalił się.
Łatwiej nam uwierzyć w sensację niż w prawdę, że Pan przychodzi. Bo szybko popadamy w rutynę, w przyzwyczajenie. Skoro do tej pory zawsze tak było (przynajmniej tyle, ile sięgamy pamięcią), to widać zawsze tak już musi być. Nie zawsze! Bóg przychodzi codziennie z nowością Ewangelii. I nie możemy sobie pozwolić, by się przyzwyczaić. Jedna chwila nieuwagi to czasem aż nadto. Pan chce nas obudzić, byśmy nie egzystowali w uśpieniu. Jesteśmy powołani do życia! Do życia, które nigdy się nie kończy w bliskości naszego Ojca. Nie można tego stracić. Póki czas, przybliżmy się do Pana, by słodycz Jego Miłości wypełniła nasze życie '+' ks. Adam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoje Słowo. Niech Cię Pan prowadzi.