Kiedy Jezus przyszedł do Nazaretu, przemówił do ludu w
synagodze: "Dziś spełniły się te słowa Pisma, które słyszeliście". A
wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym łaski słowom, które płynęły z
ust Jego. I mówili: "Czy nie jest to syn Józefa?" Wtedy rzekł do
nich: "Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego
siebie; dokonajże i tu, w swojej ojczyźnie, tego, co wydarzyło się, jak
słyszeliśmy, w Kafarnaum". I dodał: "Zaprawdę, powiadam wam: Żaden
prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele
wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez
trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz
do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej.
I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie
został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman". Na te słowa wszyscy w
synagodze unieśli się gniewem. Porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i
wyprowadzili aż na urwisko góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go
strącić. On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się.
Od zachwytu do gniewu. I to w jednej rozmowie, w ciągu kilkunastu sekund. Tacy jesteśmy, jeśli naszą treścią czynimy uczucia. Pan nie czeka na nasze porywy serca, ale na wytrwały i wierny wybór, który człowiek podejmuje wciąż na nowo. A wybór ten można podjąć, gdy człowiek czuje, że jest biedną wdową w Sarepty, że jest trędowatym Naamanem, że potrzebuje Boga, że sam sobie nie pomoże. Możemy się zachwycać Panem, nie ma problemu, o ile ten zachwyt staje się naszą codzienną postawą, a nie jednorazowym poruszeniem. Pewnie, że emocje mogą czasem pomóc wierze, ale równie często mogą zaszkodzić '+' ks. Adam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoje Słowo. Niech Cię Pan prowadzi.