Kiedy Jezus nasycił pięć tysięcy mężczyzn, zaraz przynaglił
swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, do
Betsaidy, zanim odprawi tłum. Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się
modlić. Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie.
Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około
czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich
minąć. Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i
zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz
przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”. I wszedł do nich do
łodzi, a wiatr się uciszył. Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie
zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.
To, co może dziwić w dzisiejszym fragmencie Ewangelii to
postawa uczniów. Zafascynowani cudem zostawiają Tego, który cudu dokonał. Zachłysnęli
się stworzeniem, a nie zostali przy Stwórcy. Oczywiście, nie będziemy się teraz
rozwodzić nad ich zachowaniem, bo nie o to chodzi. Mamy się od nich uczyć. Wciąż
grozi nam niebezpieczeństwo zostawiania Jezusa i zajmowania się wszystkim
innym. A nasza droga ma być przecież droga do Boga, nie do świata. Zostawiając
Boga, musimy mieć świadomość przeciwnego wiatru, któremu sami nie damy rady '+' ks. Adam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoje Słowo. Niech Cię Pan prowadzi.