Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim
uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: "Za kogo uważają Mnie
tłumy?" Oni odpowiedzieli: "Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza;
jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał". Zapytał
ich: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Piotr odpowiedział: "Za
Mesjasza Bożego". Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o
tym nie mówili. I dodał: "Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie
odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; zostanie zabity,
a trzeciego dnia zmartwychwstanie".
Samotność Jezusa, mimo obecności uczniów, niekoniecznie jest smutna. Wielokrotnie na pewno tak, przenikająca do szpiku kości. Ale jest też samotność wypływająca z pragnienia Ojca, z wielkiej miłości. Św. Teresa od Jezusa mówiła: Bóg sam wystarczy. Kto odnalazł Boga, odnalazł wszystko. I wtedy samotność staje się oczekiwaną, utęsknioną przyjaciółką. Może boleć, może smucić, ale nade wszystko pociąga '+' ks. Adam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoje Słowo. Niech Cię Pan prowadzi.