Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego:
"Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz". Jezus mu odpowiedział:
"Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma
miejsca, gdzie by głowę mógł położyć". Do innego rzekł: "Pójdź za
Mną". Ten zaś odpowiedział: "Panie, pozwól mi najpierw pójść pogrzebać
mojego ojca". Odparł mu: "Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty
idź i głoś królestwo Boże". Jeszcze inny rzekł: "Panie, chcę pójść za
Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu". Jezus mu
odpowiedział: "Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie
nadaje się do królestwa Bożego".
Przed Bogiem i w oczach Bożych zawsze mamy imię, bo
imię oznacza obecność, bliskość, relację. Kiedy człowiek nie ma imienia, to
jakby go nie było. Rozmówcy Jezusa nie dali Mu siebie, nie dali swojej
obecności. I to dlatego tyle spraw ich absorbuje, dlatego tyloma sprawami się
zastawiają. Oni po prostu nie żyją, są jak umarli, którzy grzebią umarłych, nie
chcą prawdziwego życia. Ewangelia pyta nas dziś o nasze imię, o nasza
tożsamość. Kiedy zabieramy się za modlitwę, to stajemy przed Bogiem jako kto?
'+' ks. Adam
Właśnie... jako kto?? Skoro między paciorkami różańca wkrada się analiza czyjś słów, praca, żal... Gdzie wtedy jest On? Gdzie miejsce na Boga i nasza dla Niego obecność..?
OdpowiedzUsuńDziękuję za to delikatne potrząśnięcie.